Pierwszy zegarek, który naprawił, najpierw sam zepsuł. Dziś leczy i przywraca do życia stare i zabytkowe czasomierze, zarówno muzealne, jak i z prywatnych kolekcji. Największa satysfakcja? – Kiedy zegar znów ożywa – mówi Piotr Łukasiński, mistrz zegarmistrzowski i m.in. prezes Polskiego Towarzystwa Zegarmistrzowskiego.
Pochodzi z Piotrkowa Trybunalskiego i po latach spędzonych w Rzymie i w Warszawie wrócił na ziemię piotrkowską – do gminy Ręczno. Tu, w klimatycznym dworku, dawnej własności młynarza, a później przedszkolu, ma swoją pracownię, w której nigdy nie ma ciszy. Zamiast niej jest miarowe tykanie zagłuszane głośniejszym biciem co godzinę lub co kwadrans. Pracownia jest dwuczęściowa – pierwsza to warsztat stolarski.
Kiedyś to tutaj pan Piotr odnawiał zabytkowe meble. Teraz specjalistyczną wiedzę i doświadczenie w tej dziedzinie wykorzystuje do odtwarzania i naprawiania zegarowych skrzynek. Druga część to warsztat zegarmistrzowski. Jest lupa, mikroskop, są specjalistyczne narzędzia i cała gablota fachowych książek, a przede wszystkim ściany i regały pełne zegarów. Wszystkie wiekowe, trafiają tu ranne lub bez ducha. Wychodzą z drugim życiem. Współczesne zegarki naprawia tylko w wyjątkowych sytuacjach.
– Nie odmawiam przyjaciołom – przyznaje pan Piotr.
Z zawodu jest zegarmistrzem i praktycznie od dzieciństwa wiedział, że chce się tym zajmować. Jak opowiada, jako nastolatek myśląc o przyszłości, ze względu na zainteresowania, celował w liceum plastyczne, ale wszystko zmieniło się, gdy trafił do zakładu zegarmistrzowskiego pana Filasa w Piotrkowie. Tam uczył się praktyki, teorię poznawał w Technikum Mechanizmów Precyzyjnych w Łodzi. – Uczyliśmy się rysunku, naprawy i konserwacji mechanizmów – wspomina. Pierwszym naprawionym przez niego zegarkiem był budzik babci. Wcześniej, przed praktyką u zegarmistrza chcąc go naprawić, sam uszkodził.
W 1989 roku, z dyplomem czeladniczy Łódzkiej Izby Rzemieślniczej potwierdzającej uprawnienia, otworzył swój pierwszy zakład zegarmistrzowski. Działał 3 miesiące.
– Nikt nie przyszedł – przyznaje. Dziś wie, że był to skutek mało atrakcyjnej lokalizacji oraz trwającej wtedy mody na zegarki elektroniczne. – Nikt wtedy nie naprawiał już starych – dodaje.
Za pracą wyjechał do Włoch. W Rzymie podejrzał pracę w zakładzie renowacji mebli i odkrył swoją drugą pasję. – Siedziało sobie paru facetów, mebel był chyba do wydania, bo coś tam przykręcali, składali. Pamiętam, że tak się tym zachwyciłem, że usiadłem na krawężniku i spędziłem tak cały dzień. Pomyślałem: chcę to robić – opowiada.
Życie szybko odpowiedziało na jego życzenie. Po powrocie do Polski, szukał pracy w Warszawie. Trzeciego dnia w ogłoszeniach znalazł ogłoszenie, na które czekał. – To był strzał w 10, trafiłem do największego zakładu renowacji mebli w Polsce, zatrudniali 98 osób – wspomina. Przyjęli go, mimo braku doświadczenia i wiedzy. W ciągu 5 kolejnych lat, krok po kroku uczył się zawodu. – Zaczynałem od końca, od politurowania mebli, żeby zobaczyć jakie błędy popełniają stolarze, ale przeszedłem wszystkie działy: stolarnię, tapicernię, zdobnictwo, aż do kontaktów z klientem – mówi pan Piotr.
Później były jeszcze dwa inne zakłady, już z elitarnymi klientami i pracą wyłącznie na antykach. Gdy do naprawy trafiały się z rzadka zegary, serce mu biło mocniej. – To jest we mnie, we krwi – przyznaje. Kolejnym krokiem było otwarcie swojego warsztatu… renowacji zegarów. Pracownia znajdowała się w stołecznym klubie studenckim. Zyskiwał klientów, bo choć były to czasy bez Internetu, to dobra opinia szybko się rozchodziła. W ręce pana Piotra oprócz zegarów trafiały głównie zabytkowe polskie meble, potem z czasem francuskie i holenderskie.
Malutki warsztat zamienił na większą i jeszcze większą pracownię, aż w 2002 roku z żoną Małgorzatą zdecydowali się rzucić Warszawę. Dworek, który stał się ich domem wybrali… na telefon. Pomagali rodzice pana Piotra.
– Mama zadzwoniła i powiedziała, że jest taki budynek, nadaje się, że ma fajną energię – mówi. To wystarczyło. Po raz pierwszy zobaczyli bielone mury, gdy mieli już podpisaną umowę przedwstępną.
Dworek stał też nazwą działalności, którą pan Piotr przeniósł do Ręczna i która szybko się rozrosła. Do 2018 roku naprawiał i odnawiał tu antyki, oryginalne meble, a nawet ołtarze. W końcu powiedział dość i … wrócił tylko do zegarów.
– Mam fach w ręku, a nie miałem kiedy w nim pracować, bo przy tak dużej działalności musiałem zajmować się wszystkim m.in. zamówieniami, zaopatrzeniem, kontaktami z klientami – wspomina. – Postanowiłem połączyć te dwa zawody w jedną działalność.
Jak postanowił, tak zrobił, a dowodem są nawet nowe drzwi do pracowni – wąskie. – Żebym nie można było przez nie wnieść mebli – przyznaje. – Gdy ktoś trafi z meblami, odsyłam do kolegów.
Dziś Dworek to królestwo zegarów. W stolarni jest ich poczekalnia, w warsztacie oddział leczniczy, a w garażu… prosektorium. Tam trafiają stare i nieczynne mechanizmy czy elementy, które pan Piotr wykorzystuje, aby uratować inne czasomierze. Przyjeżdżają tu z całej Europy, głównie od kolekcjonerów, ale także z muzeów. Pierwszy krok to ich poznanie, też … poprzez rozmowę z nieczynnymi mechanizmami.
- Najpierw jest badanie stanu technicznego, poszukiwanie śladów przeszłości. Muszę się dowiedzieć „kim jesteś, skąd jesteś i kto cię trzymał w rękach" – zdradza pan Piotr. Każda naprawa jest inna, ale niektóre wymagają znacznie więcej pracy i cierpliwości. – Czasem odkładam taki zegar. Czeka albo ja dojrzeję, albo zdobędę dodatkową wiedzę.
Aktualnie pan Piotr pracuje nad renowacją zabytkowego zegara z barokowych szaf wykonanych na zamówienie Konrada Maksymilian von Hochberga, barona zamku Książ. To w tych gablotach hrabia prezentował swój gabinet sztuki (Kunstkabinett) ze zbiorami monet oraz szlachetnych kamieni i minerałów, w tym kamieniem żony Nerona. Przez długi czas to oryginalne wyposażenie zamku było uważane za zaginione, ale jak się okazało XVIII-wieczne meble leżały w piwnicach Pałacu w Rogalinie, który należy do Muzeum Narodowego w Poznaniu.
To właśnie pracownik tej placówki kilka lat temu odkrył, że kolekcja z piwnicy to te same meble, które są uwiecznione na dawnej pocztówce z Książa. Zegar - część gablot - który dziś jest w pracowni w Ręcznie, będzie dopełnieniem tej historii.
– W Wałbrzychu leżała skrzynka, ale nie było mechanizmu, choć on chciał wrócić na swoje miejsce, bo gdy skrzynka wróciła po renowacji to został odnaleziony też mechanizm – opowiada pan Piotr. Na razie „pacjent" jest na etapie diagnozy, ale do czerwca wróci już z bijącym sercem do Książa.
W pracowni każdy zegar ma swoją historię. Są tu wyjątkowe okazy z prywatnych kolekcji pochodzące zarówno z XVIII, XIX, jak i XX wieku. Małe, duże, ścienne, stojące, kieszonkowe. Jest m.in. zegar z wahadłem rtęciowym.
– Tu jest 7 kg rtęci, która wyrównuje rozszerzalność i kompensuje długość wahadła. To sprawia, że zegar pracuje bardzo precyzyjnie, niezależnie od temperatury – pokazuje naprawiony już mechanizm z początku XX wieku. – Ten zegar był w służbie, tzn. miał urządzenie, które włączało lub wyłączało prąd.
Jest też XVIII-wieczny, francuski zegar Comtoise o systemie bicia kwadransów czy XIX- wieczny zegar angielski z fazami księżyca.
W pracowni są też zegary pana Piotra, wiele czeka na naprawę np. zegar holenderski. To jego ulubione czasomierze – ma ich łącznie pięć i te naprawione, już tykające, są w domu. Za to w pracowni jest prototyp zero jego własnoręcznie wykonanego czasomierza.
Wszystkie stanowią wyjątkowe tło podczas warsztatów zegarmistrzowskich, jakie odbywają się w Dworku raz w miesiącu od kilku lat. Biorą w nich udział pasjonaci i kolekcjonerzy, którzy sami chcą nauczyć się naprawy zegarków. Pracownię odwiedzają też dzieci – uczniowie i przedszkolaki. Zawsze pytają, czy mogą same coś naprawić, a najwięcej zabawy mają przy kołach zębatych.
Pan Piotr nie ukrywa, że lubi się dzielić swoją pasją i wiedzą, dlatego m.in. razem z przyjaciółmi założył stowarzyszenie Polskie Towarzystwo Zegarmistrzowskie. – W tej chwili to 24 osoby, to kwiat polskiego zegarmistrzostwa. Naszym celem jest ochrona dawnych zegarów, propagowanie o nich wiedzy. Nie trzeba być zegarmistrzem, żeby się do nas przyłączyć – zachęca. Stowarzyszenie bierze udział w sympozjach i włączyło się m.in. w organizację obchodów 50-lecia budowy zegara na Zamku Królewskim w Warszawie.
Przykładem dzielenia się wiedzą i kolekcją jest też wystawa „Poloniki w zegarmistrzostwie", którą można oglądać w Mediatece w Piotrkowie. To czwarta odsłona ekspozycji, ale pierwsza w Łódzkiem. Prezentuje zegary od polskich zegarmistrzów – unikatowe okazy m.in. patriotyczne budziki, zegarki kieszonkowe czy – bardzo zapadające w pamięć – zegary z piotrkowskiego getta żydowskiego. Wystawa jest czynna do końca maja.
źródło, zdjęcia: Urząd Marszałkowski Województwa Łódzkiego